Translate this blog

czwartek, 16 stycznia 2014

Wyprawa po Grzmiący Rydwan

To był bardzo długi i bardzo ciężki dzień. We środowy poranek zapakowaliśmy się we trójkę (ja i moich dwóch towarzyszy) do C4 i o 7:00 z małym hakiem ruszyliśmy z warszawskiej Pragi na zachód Polski. Już po dwóch godzinach udało nam się dostać na autostradę do Poznania - niestety pierwszy w tym roku opad śniegu spowodował totalną masakrę komunikacyjną w stolicy. Tak więc na starcie spóźnienie, które nieco nadrobiliśmy na autostradzie, ale niestety po skręceniu na S5 okazało się że "S" to tylko pobożne życzenie. Droga była zwykłą, klasyczną, polską, zatłoczoną jednojezdniówką. Nic to - po 13:40 jesteśmy na miejscu (w planach była 11) 

Po dotarciu do właściciela, zabraliśmy go i ruszyliśmy do miejsca stacjonowania Żuka. Stał sobie pod jakimś warsztatem samochodowym. W ciągu pięciu minut Leszek wymienił w nim rozrusznik, na ten który przywieźliśmy - silnik zaczął wyrażać wolę rozpoczęcia pracy. Okazało się że zapowietrzony jest układ paliwowy i tutaj zaczęła się nasza kilkugodzinna walka z oporną materią. Jednakże po kolei. 

Puszka Plaka i Samostartu do diesla, klucz płaski, Leszek odpowietrza układ paliwowy. Żuk zaczyna pięknie pracować. Ruszamy do domu właściciela spisać umowę. Minęły w sumie ze dwie godziny od momentu rozpoczęcia pracy. Jesteśmy szczęśliwi że sprawnie poszło, Leszek narzeka że niepotrzebnie brał tyle kluczy i sprzętu (nie wie biedak jak bardzo kracze). Do domu dojeżdżamy z jednym małym postojem, znowu zapowietrzył się układ. Spisujemy umowę, Żuk pod domem odpala bez zarzutu, ruszamy w drogę powrotną. Po niecałym kilometrze Żuk staje - w tym samym miejscu co w drodze do właściciela, tylko oczywiście po drugiej stronie ulicy. Do stacji brakuje 100m, stoimy niestety częściowo na chodniku, mijają nas rozpędzone TIRy. Diagnoza - zapowietrzony układ. Podejrzewamy że nieszczelna jest pompa wstępna - właściciel zeznawał że była regenerowana niedawno. Leszek wpina ręczną gruchę, pompuje paliwo, odpowietrza układ i na ręcznej pompie, skokami naprzód wbijamy na stację Orlenu. Tam spokojnie, bez pośpiechu, acz już z lekką irytacją znowu zabawiamy się układem paliwowym. Jest godzina 17:30

Burza mózgów, zabawa z obejściem filtra paliwa, parę mostków i nadal dupa. Dwie szybkie wycieczki do lokalnych sklepów motoryzacyjnych po cybanciki i przewody. Wpięty zostaje kawałek przezroczystego przewodu paliwowego w przewód idący ze zbiornika. Na tym przewodzie ręczna pompka i pompuję paliwo ze zbiornika do pięciolitrowego kanisterka. I co widzę? Ano cudne pęcherze powietrza, przy ssaniu paliwa wprost ze zbiornika, z pominięciem wszystkich pomp i filtrów. Okazało się że Żuk to bardzo nowoczesna konstrukcja - ma bowiem absurdalnie długie przewody paliwowe - idą po prawej stronie silnika po ramie, zakręcają na przedni pas i na lewą stronę silnika do pompy wstępnej. I owe przewody są ze stali i mają łączniki gumowe. Na ssącym łączniku - miniaturowa dziurka, stąd powietrze w paliwie. Leszek wymienia nieszczęsny kawałek rurki na przezroczystą, przywraca konfigurację układu paliwowego, podłącza ponownie pompę wstępną którą wcześniej pomijaliśmy jako podjerzaną. Jest 18:40, załoga stacji z pełną życzliwością i wsparciem obserwuje nasze działania. Ruszamy do Warszawy. 

Machina już po wszystkich męczących naprawach, 
podczas przerwy technicznej na stacji benzynowej.

Po ujechaniu może kilometra - powtórka z rozrywki. Awaryjne, pobocze, stoimy. Silnik zgasł, brak mocy, nie chce odpalić. Mamy wykończony jeden akumulator i trochę prądu w drugim, kończy nam się Plak, więc odpowietrzać układ trzeba ręcznie, pompując dźwigienką na pompie wstępnej (miejsce umieszczenia przeklęte). Znowu burza mózgów. Widać że przewody przezroczyste które wstawiliśmy w układ - pełne są paliwa, więc zapowietrzanie mamy z głowy do wejścia do pompy wstępnej. Ale za to za nią - powietrze. Trzeba wykręcić pompę wstępną. Leszek dokonuje cudów ekwilibrystyki, uruchamia dodatkowe stawy, ale jakoś dosięga i wykręca pompę. Pan Janusz przejmuje pompę i ją rozbiera. Prosta, popychaczowa pompka membranowa z dwoma zaworkami. Cud prostoty mechanicznej. Jedyne co się może w niej zepsuć to pęknąć membrana, albo zawiesić zaworek. Może też być słabo skręcona i łapać powietrze. Wiemy że jakiś mechanik przy niej grzebał, okazuje się że faktycznie zbyt mocno skręcona nie jest. Jednakże w środku odnaleziony zostaje powód naszego upodlenia i obiekt naszej zemsty. Nieduży kawałek gumy, prawdopodobnie zassany z tego gumowego łącznika który wcześniej wymieniliśmy - zbyt jednak duży aby polecieć dalej do filtra i tam zginąć. Latał po pompie i blokował wylot paliwa. Porządne czyszczenie pompy, skręcenie, Leszek montuje ją na miejscu. Ręczne odpowietrzenie układu wtryskowego, resztka Plaka, silnik rusza i pracuje. Jest godzina 20:00. Po dwóch minutach opuszczamy gościnną Wschowę.

O godzinie 20:30 zjeżdżamy na stację aby odpocząć i coś zjeść. Silnik w Rydwanie pracuje bez najmniejszego zarzutu. Istna pszczółka. Przed nami jakieś 400 km. Dam radę. Ruszamy ok. 21:30 Prowadziłem maszynę na całej tej trasie, z maksymalną prędkością 80 km/h. Huk w kabinie jakbym jechał na agregacie prądotwórczym. Własnych myśli nie słychać, ale maszyna jedzie. Autostrada koszmarnie nudna, wyprzedzały mnie wszystkie TIRy. Warszawa osiągnięta około 3:40. Potem jeszcze tylko przejazd przez ośnieżone miasto, mała walka z innym autem które pokazało rogi i o 5:20 byłem we własnym łóżku. W sumie 23 godziny. 

Dziękuję serdecznie obu moim współtowarzyszom - bez Was cała ta wyprawa nie miała szans powodzenia. Załoga France Automobiles Service dała radę polskiej myśli technicznej. No bo co może być skomplikowanego w Żuku? ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ads