Wenecja była jednym z naszych przystanków w podróży i to chyba tym najbardziej zapamiętanym i urzekającym, mimo krótkiego pobytu w niej. Wracając ze Złombola mieliśmy zaplanowanych kilka miejsc do spokojnego odwiedzenia i Wenecja była naszym ostatnim przystankiem. Dojechaliśmy rano na camping w Lido di Jesolo, rozbiliśmy obóz na puściutkim polu namiotowym między drzewami i po odpoczynku ruszyliśmy do Wenecji. Pojechaliśmy oczywiście Żukiem i wstępnie planowaliśmy zostawić go na kontynencie, na jednym z wielu parkingów, ale docelowo wjechaliśmy jednak do samej Wenecji po jedynej, prowadzącej doń grobli.
Zaraz na jej końcu znajduje się całkiem sporo parkingów i bez problemu moglibyśmy zaparkować, gdyby nie to że Żuk jest zbyt wysoki dla większości parkingów. Swoją drogą naprawdę wkurzało mnie to, że więcej płaci się za wyższe auto na autostradach, czy też nie zadaszonych parkingach - przecież miejsca zajmuje tyle samo co niskie auto. No nic, trochę się pokręciliśmy po parkingach szukając tego dla kamperów, na cyplu Tronchetto. Znaki meldowały że takowy jest, ale wjazd ciężko było znaleźć. Okazało się ze trzeba przejechać przez parking dla autokarów. Cena też niska nie była - 21 Eur za nasz wóz. Jednak podróż tramwajem wodnym to 14 Eur za osobę w obie strony, co przy naszej piątce daje 70 Eur - opłacało się więc przyjechać autem i zapłacić za parking.
Oczywiście podczas parkowania odkrywamy innego Żuka - zaprzyjaźnionej ekipy Żul Panter. Szybki telefon, okazuje się że już powoli wracają do swojego bolidu i ruszają do Polski. Dali nam kilka cennych informacji i ruszyliśmy na podbój miasta.
Z parkingu trzeba przejść krótki kawałek do czegoś co zwie się People Mover. To duża kolejka linowa na estakadzie, jeżdżąca wahadłowo pomiędzy aż trzema przystankami. Koszt podróży to 1,3 Eur w jedną stronę i lądujemy na "początku" Wenecji - Piazzale Roma. Obok jest dworzec kolejowy i Wielki Kanał. Jak każdy szanujący się turysta, odczuliśmy nieprzepartą chęć dojścia na plac Świętego Marka. Złapałem gdzieś kawałek internetu (niestety w Wenecji nie ma darmowego, miejskiego, trzeba czyhać na knajpiane bez skomplikowanego logowania), pobrałem nawigację Google na wspomniany plac i spokojnie ruszyliśmy.
Szliśmy przez wiele mostków bo Wenecja to 117 wysepek, oglądaliśmy rozmaite kamieniczki, zachwycaliśmy się autentyzmem miejsca i jego wielowiekowym istnieniem. Historię można było po prostu dotknąć i pomacać. Zachwyceni, z bananami na ustach, w małym zaułku wytropiliśmy uroczą pizzerię. Być w takim miejscu i nie zjeść pizzy? To byłoby karygodne. Kazdy z nas zamówił pożądany placek ze stosownymi ingrediencjami i po kilkunastu minutach pałaszowaliśmy jak wściekli;-) Zasadniczo większość ekipy stwierdziła że to najlepsza pizza w życiu i ja też się z tym zgadzam. Połączenie smaku i miejsca spożywania zrobiło swoje (pizza naprawdę była pyszna i doskonale zrobiona).
Posileni i nasączeni (karafka dobrego wina do pizzy) ruszyliśmy dalej szukać placu. Szliśmy i szliśmy próbując nawigować za pomocą Google Maps, ale również kierując się drogowskazami, bowiem w wąziutkich weneckich uliczkach nawigacja ordynarnie zawodziła. Po prostu wysokie budynki blokowały stały odczyt pozycji z GPS. Często trzeba było się zatrzymać i poczekać aż telefon złapie sygnał.
Wszystkie chyba budynki w Wenecji mają na parterach sklepy z ogromnymi witrynami. Mimo wieczoru większość z nich była czynna i mogliśmy zachwycać się różnorodnością towarów, w tym słynnym weneckim szkłem. Niestety sporo w Wenecji blaszanych bud (podobne do polskich "szczęk" bazarowych) wypełnionych rozmaita tandetą od patrzenia na którą pękają gałki oczne. Na nasze szczęście budy się zamykały dość sprawnie, dzięki czemu oszczędzono nam tortur wizualnych.
Urzekające były też rozmaite knajpki, gdzie ludzie na stojąco sączyli wina i inne alkohole, spokojnie rozmawiając. Za miejsca siedzące w wielu lokalach się dopłaca. Taki lokalny koloryt. Zjeść i wypić w Wenecji można chyba wszystko - były chińskie restauracje, pizzerie, zwykłe kebaby i ekskluzywne restauracje dla bardziej majętnych.
Szliśmy i szliśmy, aż nagle doszliśmy - kolejny zakręt i wychodzimy na plac św. Marka. Szczęka opada! Po spacerze tymi wąziutkimi zaułkami - nagle taka wielka przestrzeń. Mnóstwo ludzi, grająca na żywo muzyka, setki stolików przy lokalach, do tego idealna pogoda i urzekający wieczorny czas - czego chcieć więcej? Miejsce po prostu fantastyczne i niesamowite. Czuliśmy się jak w bajce;-)
Powrót był mniej więcej analogiczny - szliśmy wąziutkimi uliczkami i delektowaliśmy się widokiem kamieniczek, chłonęliśmy wieczorną atmosferę miasta i zdecydowanie zalecamy udać się do Wenecji właśnie w porze popołudniowej, aby zobaczyć jak fajnie wygląda w świetle dziennym i sztucznym. Zresztą Wenecję trzeba sobie zaplanować na kilka dni - jedno popołudnie to za mało... Kiedyś to jeszcze nadrobimy.
Co wiemy na pewno? Na pewno warto do Wenecji pojechać. To niewątpliwe;-) Z naszego doświadczenia i rozmów ze znajomymi którzy w Wenecji byli - warto jechać we wrześniu (lub przed sezonem - okolice maja/czerwca). Jest mniejsze szaleństwo z racji braku dziatwy w wieku szkolnym, ponadto nie śmierdzi z kanałów (bo jest chłodniej), ceny też są nieco niższe. Wiemy też już że nie ma co kombinować z parkingami, tylko pchać się w miasto i spokojnie zapłacić - wyjdzie taniej niż transport kombinowany z tanim parkingiem na kontynencie. Opcjonalnie - niedrogi hostel w samej Wenecji i dojazd koleją z kontynentu.
Wenecję zapisujemy w naszej pamięci jako miejsce niezwykłe, do ponownego odwiedzenia i dogłębnego zbadania;-)
Zaraz na jej końcu znajduje się całkiem sporo parkingów i bez problemu moglibyśmy zaparkować, gdyby nie to że Żuk jest zbyt wysoki dla większości parkingów. Swoją drogą naprawdę wkurzało mnie to, że więcej płaci się za wyższe auto na autostradach, czy też nie zadaszonych parkingach - przecież miejsca zajmuje tyle samo co niskie auto. No nic, trochę się pokręciliśmy po parkingach szukając tego dla kamperów, na cyplu Tronchetto. Znaki meldowały że takowy jest, ale wjazd ciężko było znaleźć. Okazało się ze trzeba przejechać przez parking dla autokarów. Cena też niska nie była - 21 Eur za nasz wóz. Jednak podróż tramwajem wodnym to 14 Eur za osobę w obie strony, co przy naszej piątce daje 70 Eur - opłacało się więc przyjechać autem i zapłacić za parking.
Oczywiście podczas parkowania odkrywamy innego Żuka - zaprzyjaźnionej ekipy Żul Panter. Szybki telefon, okazuje się że już powoli wracają do swojego bolidu i ruszają do Polski. Dali nam kilka cennych informacji i ruszyliśmy na podbój miasta.
Szliśmy przez wiele mostków bo Wenecja to 117 wysepek, oglądaliśmy rozmaite kamieniczki, zachwycaliśmy się autentyzmem miejsca i jego wielowiekowym istnieniem. Historię można było po prostu dotknąć i pomacać. Zachwyceni, z bananami na ustach, w małym zaułku wytropiliśmy uroczą pizzerię. Być w takim miejscu i nie zjeść pizzy? To byłoby karygodne. Kazdy z nas zamówił pożądany placek ze stosownymi ingrediencjami i po kilkunastu minutach pałaszowaliśmy jak wściekli;-) Zasadniczo większość ekipy stwierdziła że to najlepsza pizza w życiu i ja też się z tym zgadzam. Połączenie smaku i miejsca spożywania zrobiło swoje (pizza naprawdę była pyszna i doskonale zrobiona).
Posileni i nasączeni (karafka dobrego wina do pizzy) ruszyliśmy dalej szukać placu. Szliśmy i szliśmy próbując nawigować za pomocą Google Maps, ale również kierując się drogowskazami, bowiem w wąziutkich weneckich uliczkach nawigacja ordynarnie zawodziła. Po prostu wysokie budynki blokowały stały odczyt pozycji z GPS. Często trzeba było się zatrzymać i poczekać aż telefon złapie sygnał.
Wszystkie chyba budynki w Wenecji mają na parterach sklepy z ogromnymi witrynami. Mimo wieczoru większość z nich była czynna i mogliśmy zachwycać się różnorodnością towarów, w tym słynnym weneckim szkłem. Niestety sporo w Wenecji blaszanych bud (podobne do polskich "szczęk" bazarowych) wypełnionych rozmaita tandetą od patrzenia na którą pękają gałki oczne. Na nasze szczęście budy się zamykały dość sprawnie, dzięki czemu oszczędzono nam tortur wizualnych.
Urzekające były też rozmaite knajpki, gdzie ludzie na stojąco sączyli wina i inne alkohole, spokojnie rozmawiając. Za miejsca siedzące w wielu lokalach się dopłaca. Taki lokalny koloryt. Zjeść i wypić w Wenecji można chyba wszystko - były chińskie restauracje, pizzerie, zwykłe kebaby i ekskluzywne restauracje dla bardziej majętnych.
Szliśmy i szliśmy, aż nagle doszliśmy - kolejny zakręt i wychodzimy na plac św. Marka. Szczęka opada! Po spacerze tymi wąziutkimi zaułkami - nagle taka wielka przestrzeń. Mnóstwo ludzi, grająca na żywo muzyka, setki stolików przy lokalach, do tego idealna pogoda i urzekający wieczorny czas - czego chcieć więcej? Miejsce po prostu fantastyczne i niesamowite. Czuliśmy się jak w bajce;-)
Powrót był mniej więcej analogiczny - szliśmy wąziutkimi uliczkami i delektowaliśmy się widokiem kamieniczek, chłonęliśmy wieczorną atmosferę miasta i zdecydowanie zalecamy udać się do Wenecji właśnie w porze popołudniowej, aby zobaczyć jak fajnie wygląda w świetle dziennym i sztucznym. Zresztą Wenecję trzeba sobie zaplanować na kilka dni - jedno popołudnie to za mało... Kiedyś to jeszcze nadrobimy.
Co wiemy na pewno? Na pewno warto do Wenecji pojechać. To niewątpliwe;-) Z naszego doświadczenia i rozmów ze znajomymi którzy w Wenecji byli - warto jechać we wrześniu (lub przed sezonem - okolice maja/czerwca). Jest mniejsze szaleństwo z racji braku dziatwy w wieku szkolnym, ponadto nie śmierdzi z kanałów (bo jest chłodniej), ceny też są nieco niższe. Wiemy też już że nie ma co kombinować z parkingami, tylko pchać się w miasto i spokojnie zapłacić - wyjdzie taniej niż transport kombinowany z tanim parkingiem na kontynencie. Opcjonalnie - niedrogi hostel w samej Wenecji i dojazd koleją z kontynentu.
Wenecję zapisujemy w naszej pamięci jako miejsce niezwykłe, do ponownego odwiedzenia i dogłębnego zbadania;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz