Mazury to region kraju który odwiedziłem dosłownie raz w życiu i było to 30 lat temu z okładem. Jakoś zawsze było mi tam nie po drodze (a blisko mam), nikogo z Mazur raczej nie znam, a na deser region kojarzył mi się z nudnym krajobrazem, czyli płasko i płaskie (z definicji) jezioro od czasu do czasu. Pomysł pojechania narodził się spontanicznie, bo od wielu lat planowałem wizytę w Gierłoży, w Wilczym Szańcu, czyli słynnej polowej kwaterze Adolfa Hitlera i jego wiernych pachołków.
Noc nie była najcieplejsza, ale wyspaliśmy się fantastycznie w hamakach, tym razem doposażonych w ocieplacze. To jeszcze nie jest sezon na spanie bez nich;-) Po śniadaniu i zwinięciu obozu - udaliśmy się na oglądanie interesujących nas bunkrów. Wszystkie co do jednego zostały przez Niemców wysadzone, stąd nie da się ich "zwiedzić" kompleksowo. Tym niemniej warto zwrócić uwagę na budynek hotelu i restauracji - to jedyny duży obiekt oryginalny który ocalał i do tego nadal jest wykorzystywany. Bunkry robią wrażenie mimo zniszczenia, bowiem po pierwsze doskonale widać grubość ścian i stropów, oraz pręty zbrojeniowe, a po drugie świadomość że do ich zniszczenia zużywano ok. 8-10 ton trotylu (na jeden obiekt) działa na wyobraźnię. Obiekty tego typu są zasadniczo niezniszczalne przy ataku z zewnątrz, tak je bowiem skonstruowano, ale eksplozja dużej ilości materiałów wybuchowych wewnątrz - rozrywała je na kawałki (takie wieeelkie).
Zdjęć zrobiliśmy całkiem sporo, ale niestety aparat nie "widzi" tak jak ludzkie oko. Ciężko wyłapać na zdjęciu co jest fragmentem bunkra, a co kawałkiem przyrody. Dlatego raczej polecamy obejrzenie filmu który jest na końcu, a najbardziej zalecamy osobistą wizytę w tamtym rejonie;-)
Największym bunkrem był ten w którym mieszkał sam führer. Początkowo całą kwaterę budowano jako obiekt tymczasowy, bowiem niezwyciężona armia niemiecka miała wdzierać się w głąb Rosji nieustannie, aż do Kamczatki. Stąd zachodziła konieczność przenoszenia kwatery wraz z postępującym frontem. Jednak Stalin nie okazał zrozumienia dla tej strategii i powstrzymał atak, a następnie zaczął wypierać Niemców z terytorium Rosji. Dlatego też kwatera w Gierłoży została ufortyfikowana, a pierwotnie lekkie budynki drewniane - zamienione na murowane, oraz dodano bunkry które systematycznie wzmacniano.
Cała kwatera w Mamerkach z jednej strony nas rozczarowała - wstęp 15 zł od osoby i niestety bunkry wypełnione "rekonstrukcją" - czyli pozbierane stare polskie i radzieckie łącznice polowe, telefony, trochę innego badziewia, parę stołów i krzeseł, kilka manekinów w niemieckich mundurach i wielkie halo gotowe. Niestety bunkry nie są obecnie wentylowane, panuje w nich kosmiczna wilgotność i wszystko butwieje lub koroduje. Do tego kiepskie oświetlenie żeby tej ogólnej nędzy nie było widać. Szału nie ma, ale same obiekty militarne są bardzo ciekawe i dają doskonały pogląd na to jak wyglądał Wilczy Szaniec w czasach świetności.
Następnym elementem do obejrzenia w Mamerkach jest "replika" U-boota. Słowo replika celowo wziąłem w cudzysłów. Niestety wygląda to żenująco słabo. Wykorzystano fragment podziemnego korytarza w jednym z budynków i wykonano tam coś co miało udawać niemiecki okręt podwodny. Jakość wykonania i użyte materiały - trzy z plusem. Plastikowe rurki hydrauliczne, styropian, koła pasowe od pralki automatycznej, polskie telefony polowe i trochę wydrukowanych plakatów to nie jest coś szałowego. Dzieciom może się podobać, niedoświadczonym dorosłym również. Komuś kto widział z bliska choćby czołg - raczej nie... O blaszanej atrapie kadłuba z kioskiem z litości nie wspomnę...
Szybko uciekliśmy z tego przybytku i ruszyliśmy w kilometrowy spacer aby odszukać w lesie pięć ciekawych bunkrów. Wszystkie zachowały się w nienaruszonym stanie (poza kradzieżą drzwi pancernych i wszelkich instalacji). Pamiętać trzeba że sztab zarówno tu w Mamerkach, jak i w Wilczym Szańcu nie pracował stale w bunkrach (umarliby na reumatyzm i klaustrofobię), do dyspozycji były bowiem wygodne drewniane (później murowane) budynki ze światłem dziennym i świeżym powietrzem. Bunkry stawiano obok na wypadek ataku lotniczego i w nich chronił się pracujący personel.
Doznań militarystycznych mieliśmy już lekko dość, dlatego wybraliśmy się poszukać noclegu. Tutaj bardzo mile się zaskoczyliśmy - Camping nr 175 nad jeziorem Święcajty - cena to 10 zł od osoby, namiotu i auta - czyli razem pięć dych. Przyzwyczajeni do cen na zachodzie Europy spodziewaliśmy się wyższych cen. Camping nieco trącał PRL-em, ale malownicze położenie rekompensowało nam ten fakt. Zaliczyliśmy kolejną noc w hamakach, a od rana delektowaliśmy się widokiem jeziora i jachtów i motorówek na nim.
Podsumowując naszą spontaniczną i niezbyt długą wyprawę - Mazury zdecydowanie na plus. Poza powierzchnią jezior - nie jest tam wcale płasko i nudno (jak na Mazowszu) tylko mile pagórkowato. Drogi wiją się między jeziorami, po groblach, mostkach, przez malownicze lasy i pola - jest po prostu pięknie i warto się wybrać!
Film który nakręciliśmy:
Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuń